Na początku pragnę podziękować Bogu za łaskę, opiekę i siłę, którymi mnie obdarza każdego dnia mimo moich słabości, grzechów i dolegliwości chorobowych. Pragnę również podziękować mojej wspaniałej rodzinie, na którą zawsze mogę liczyć, przyjaciołom z Ruchu Domowego Kościoła, do którego należę od kilkunastu lat oraz wielu wspaniałym ludziom, których Bóg stawia na mojej drodze życia. To wielka serdeczność, miłość, troska i modlitwa tych wszystkich osób sprawia, iż mogę dać kolejne świadectwo swojego życia walki z rakiem i tego, że żyję dzięki bliskości Boga i całkowitego Mu zawierzenia. Trzy lata temu napisałam swoje świadectwo życia i dziś pragnę je kontynuować. W tej chwili upływa już siódmy rok mojej walki, a jest ona ciągła i naprawdę trudna, gdyż jestem już po czterdziestej piątej chemioterapii. Dziękuję Bogu za każdą chwilę mojego życia. Ta walka polega na ciągłych badaniach, tomografiach, rezonansach, badaniach PET w zależności od wyników i sytuacji. Najtrudniejsza jest chemioterapia, gdyż nie ma przerwy na odbudowę żył, odbudowę odporności i reszty wyników, człowiek czasami jest jak roślinka bezsilny, ale właśnie w takich sytuacjach najbardziej czuje się bliskość Boga. W tej chorobie musi być wiara, bo bez niej człowiek jest bezsilny i nie daje rady tym wyzwaniom, to wiara nie pozwala się poddawać i załamywać. Bywają chwile bardzo trudne, ale Bóg mnie nigdy nie opuszcza. To w Nim źródło mojej siły, to Jemu ofiarowałam swoje życie i cierpienie i jest mi z tym dużo łatwiej. Sama nie dałabym rady. Nie znaczy, że jest to łatwe, bo cierpienia i bólu nikt mi nie zabierze, ale cierpienie z Bogiem jest inne. Wiem, że każdy człowiek w swoim życiu dźwiga jakiś krzyż mniejszy lub większy Jest on wpisany w nasze życie – „bez cierpienia nie ma zbawienia” jak mówi Pismo Święte. Dlatego trzeba polubić i zaakceptować cierpienie, aby ono było lżejsze do zniesienia. Ważne jest to, aby lęk nie był najważniejszy, on jest i zawsze nam towarzyszy, ale nie może przesłonić nam Boga. To właśnie w Nim jest całe nasze życie. Nic się nie stanie innego, co by Bóg wcześniej zaplanował dla nas, tylko musimy uwierzyć i zaufać. Ja wierzę i doświadczam tego, każdego dnia. Modlitwa czyni cuda, daje siłę, jestem tego żywym przykładem. Lekarz prowadzący, gdy zapytał mnie, która to już chemia, gdy mu powiedziałam, że to już 45-ta to powiedział, że mam końskie zdrowie. Przecież to trucizna dla organizmu, jak ja daję radę? Kiedyś lekarz powiedział mi, że medycyna może przy leczeniu tej choroby pomóc tylko 30 %, resztę zależy ode mnie, a ja dodałam, że reszta w rękach Boga i tak to jest. Bywają trudne chwile gdzie dopada mnie jakaś niemoc, ale zawsze wiem, że nigdy nie jestem sama, ze Bóg mnie nie opuszcza, zawsze podaje mi swą pomocną dłoń i wzmacnia mnie swoim ciałem w Najświętszej Eucharystii. Jakoś w ostatnich latach trafił do mnie cytat z pisma Świętego i daje mi poczucie bezpieczeństwa „Ja Twój Bóg, ująłem cię za prawicę mówiąc ci nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą nieboraczku robaczku…” Choroba zmieniła moje życie, ale się nie poddaję, cieszę się każdą chwilą i staram się nie myśleć o niej, nie żyję tylko dla siebie. Staram się być pogodna, nieść radość tam gdzie się pojawiam, nie narzekam i staram się nie użalać nad sobą. Mając kochającego męża, trójkę dorosłych, żonatych dzieci i czwórkę wspaniałych wnuków nie mam czasu zajmować się sobą. Nigdy nie straciłam nadziei, wierzę, że będzie dobrze, że z pomocą Bożą i Waszą modlitwą przezwyciężę wszystko, z czym jeszcze przyjdzie mi się zmierzyć. Potrzebujemy Jezusa i Jego łaski, gdyż nasza siła i moc pochodzi z krzyża, a nie tylko z naszych starań, wysiłków i dobrej woli.
Nisko listopad 2013r. Maria