EWANGELIZACJA W KAZACHSTANIE

Przyszło zaproszenie  (zapotrzebowanie) z Diakoni Misyjnej Ruchu Światło – Zycie do Kazachstanu  konkretnie  do  górniczego miasteczka w jego zachodniej części  – Chromtau.  Andrzej nie miał zastrzeżeń więc rozpoczęliśmy wstępne przygotowania. Początkowo ograniczały się one do  nauki (a właściwie przypomnienia języka, który tak bardzo sabotażowało się kiedyś  w szkole). A więc codziennie na dobranockę jakiś romans albo kryminał w języku rosyjskim.

          Im  bliżej wyjazdu tym bardziej pojawiły się obawy, że nasz wyjazd ewangelizacyjny przemieni się w kanalizacyjny. Żartowaliśmy, że jak przed laty na Kopią Górkę napływały paczki z węglem tak do nas zaczęły przychodzić pakunki z rurami. Nie było tak źle; w sumie nadeszło tylko 6 paczek z rurami do których upchaliśmy nasze rzeczy tak, że wszystko zmieściło się w przewidzianych przez linie lotnicze  limitach.   I tak przyszedł dzień wyjazdu. Nasze 2 alpaki powierzyliśmy opiece św. Franciszkowi i Dorocie i wyruszyliśmy do Warszawy.

            Po drodze  zatrzymaliśmy się w Włostowej gdzie było rozpoczęcie roku formacyjnego Ruchu Światło – Zycie.  Bardzo mile wspominałam później ten czas spędzony wspólnie z przyjaciółmi przy zastawionych  wśród bujnej zieleni stołach.  Po wcześniejszym  deszczu słońce umilało nam wspólne biesiadowanie.

          Aby tanio lecieć do Kazachstanu ( i zapewne nie tylko) należy kilka miesięcy wcześniej kupić bilety. My tyle czasu nie mieliśmy i aby obniżyć koszty podróży musieliśmy się zgodzić na  lot 3 samolotami, a to oznaczało   3 starty, 3 lądowania. Dla amatorów podniebnych podróży to gratka, dla nas  raczej średnia przyjemność. 

          Pierwsza przesiadka w Tbilisi, druga w Aktau, gdzie na lotnisku przyczepili się do nas o kable grzewcze. Andrzej miał przygotowane na kartce  tłumaczenie ze specjalistycznym słownictwem ale zanim je znalazł w bagażach celnicy stracili cierpliwość i machnęli na nas ręką. Zapytali się tylko po co tu przyjechaliśmy.  Wiodąc wzrokiem po rozciągających się wokół pustych, bezkresnych równinach nie dziwiliśmy się dlaczego.

           Do Aktobe przylecieliśmy 3 dnia. Na lotnisko przyjechał po nas ks. Tadeusz – energiczny 75 – latek, który wiele lat spędził w Kazachstanie. Pochodzi z Kulczyków ale tych biedniejszych i podobnie jak nasz ks. Piotr spędza wakacje w kraju „na żebrach”. Oprowadził nas po swoim kościele urządzonym z wielkim smakiem, udekorowanym tylko pięknymi witrażami zaprojektowanymi przez założyciela Neokatechumenatu  Kiko. Zresztą przy tej parafii mieszkało kilka rodzin z różnych krajów właśnie z tej wspólnoty (jak wiadomo chętni na wyjazd misyjny losują kraj dokąd mają się udać).

          Po południu przyjechał ks. Piotr Kluza i razem z nim odwieźliśmy na lotnisko siostry zakonne, które kilka lat (na zmianę) pracowały w jego parafii.  Ksiądz bardzo przeżywał, że zostaje sam i stąd też było jego zaproszenie.   

          Czekała nas już tylko dwugodzinna jazda do docelowej miejscowości – Chromtau , 30 – tysięcznego miasteczka z drugą co do wielkości na świecie kopalnią chromu.

          Ksiądz Piotr wytrwale omijał wszelkie dziury i pęknięcia ale to i tak  była luksusowa podróż w porównaniu z warunkami zimowymi.

          Tutaj już pod koniec października kierowcy zakładają zimowe opony. No i się zaczyna; zawieje i zamiecie – czasami słońce daje odetchnąć. Kierowcom raczej nie; jak nie ślisko, to jedziesz w chmurach – tzw. buran. Widoczność zerowa. Każdy jedzie jak może i gdzie może; dwupasmówka przechodzi w 4- pasmówkę.  Na odcinku drogi; Aktobe – Chromtau ciężarówki, samochody w rowach to częsty widok. Można tak „przezimować” i kilka dni zanim jakaś pomoc dotrze. Dlatego należy słuchać komunikatów czy tą drogą da się przejechać, a policja daje mandaty za przekroczenie zakazu. Księdzu Piotrowi zdarzało się mijać stojące ciężarówki dosłownie o centymetr, czasami i „pamiątka” z  takiej jazdy zostawała.   Raz to już myślał, że na tych białych stepach na zawsze zostanie. Na szczęście pomoc  w końcu  dotarła  i mógł zawrócić zabierając ze sobą kilku pasażerów z autobusu.

          Tutaj mieszkańcy mają niekiedy dwie możliwości podróży; jazda autobusem co może się skończyć dłuższym postojem w stepie, lub jazda taksówką co może  w ogóle zakończyć pobyt na tym łez padole.

Dotarliśmy na miejsce kiedy już było ciemno i dopiero następnego dnia mogliśmy się wokół rozejrzeć.

          Na głównej ulicy stoją 3 świątynie; prawosławna, meczet i kościół katolicki. Parafia maleńka: 20 osób ale wszyscy parafianie zaangażowani. Ksiądz każdego tygodnia prowadzi spotkania biblijne dla młodszej młodzieży, dla starszej, dla dorosłych, w soboty szkółki niedzielne  dla dzieci i jeszcze często tak zwane spotkania synodalne (po niedzielnej mszy), w czasie których parafianie zastanawiają się jak przyciągnąć nowe osoby.  Ksiądz ma tutaj związane ręce; nie może ewangelizować poza parafią. Tutaj nawet biskup chcąc wygłosić kazanie musi postarać się o pozwolenie.  Parafianie  to osoby rosyjskojęzyczne. Sen z powiek spędza ks. Piotrowi troska jakby do parafii przyciągnąć Kazachów.

          Andrzej z  księdzem walczyli z rurami a ja podlewałam kwiaty. Mimo, że kościół z salami parafialnymi jest  stosunkowo nowy – kilkanaście lat (prawdopodobnie z powodu ciężkich zim) już miejscami wymaga pewnych napraw.  .

             A zima daje tu popalić.  Ks. Piotr raczej nie zimolubny ogrzewa się latem (temperatura potrafi podskoczyć i do 45 st.) a później to odśnieżaniem – tak przez pół roku. Przez wiele lat  rozgrzewał się ( po jego wadze można by przypuszczać, że  aż za bardzo) przy budowie kościoła.  Już samo pozwolenie na jego budowę graniczyło z cudem, a władze ostatecznie wyraziły zgodę gdyż teren pod budowę sąsiadował  z starym, opuszczonym cmentarzem.

          Mieszkamy w trzypokojowym mieszkaniu w bloku. Standard europejski. Ksiądz Piotr stara się jak może aby jego gościom niczego nie zabrakło.  Umuzykalnionej siostrze która pracowała tutaj 5 lat (i właśnie wyjechała) , urządził studio nagraniowe.  Byłemu wikaremu któremu nie był obcy  fach krawiecki załatwił maszynę do szycia, a dla sióstr (poznaliśmy je  tuż przed wyjazdem) w jednym z pokoi w ich mieszkaniu urządził kaplicę którą teraz, jak mówił ze smutkiem, przyjdzie mu chyba rozebrać.

          Uczestniczymy oczywiście we Mszach św (czasami tylko my z księdzem), w adoracjach, szkółkach niedzielnych i spotkaniach biblijnych, które podobne są do naszych. Zaczynamy od „zażygania świeczu” (proszę nie myśleć, że robimy coś niesmacznego ze świeczką tylko po rosyjsku ją zapalamy), czytanie fragmentu, ksiądz czuwa czy wszyscy dobrze zrozumieli i ewentualne dzielenie się nim.

W samym miasteczku mimo że wokół rozciągają się wyschnięte stepy jest dużo zieleni; drzew które już przybierały złoty kolor, rabat z kwiatami i terenów rekreacyjno- sportowych. Obrzeżami Chromtau suną dzień i noc  ciężarówki z towarem. Mamy później w Polsce drewno z Kazachstanu (chyba by drzewa z parku powycinali). Tak to Rosjanie od czasów wojny omijają blokady.

            Jak przyciągnąć dzieci i młodzież do parafii? – nieustannie zastanawia się  ks. Piotr.  Przy kościele są salki przygotowane do zajęć z dziećmi, a także na różnego rodzaju rekolekcje.  Od pewnego czasu jest zabronione wynajmowanie jakichkolwiek obiektów na spotkania religijne. Do tej pory księża z Kazachstanu spotykali się raz w roku wynajmując pomieszczenie w jakimś starym sanatorium – teraz już nie.  Biskup udający się na odpust aby wygłosić kazanie musi mieć pozwolenie od władz. Duchowny  nie może prowadzić żadnej działalności religijnej poza terenem swojej parafii.

            Gdy ksiądz Piotr organizował wyjazd grupki młodzieży ze swojej parafii do Ałmaty  na spotkanie z papieżem Franciszkiem otrzymał z przydziału „Anioła Stróża”.  Oczywiście nie chodziło tylko o raporty, a skądże, „opiekun” załatwił im noclegi w Ałmacie tyle tylko, że z pluskwami i ksiądz musiał za własne pieniądze wynająć inny lokal.

Ksiądz Piotr uważa, że po tylu latach w Kazachstanie jeszcze się nie nawrócił. Nie wiem czy się nawrócił ale wiem, że przy nim można się nawrócić. Rzadko można widzieć księdza, który modli  się przed i po każdej mszy św. który samodzielnie remontuje, czy sprząta dom parafialny.

   Nie wszystko udało nam się zrealizować. Mieliśmy powiedzieć parę zdań  o dialogu małżeńskim a także trochę praktycznych rad ważnych w codzienności małżeńskiej. Oczywiście Słowo Boże na pierwszym miejscu ale równie ważne jest zrozumienie odrębności drugiej osoby, jej potrzeb. Można doskonale znać Biblię, a nie wpaść na to że np. żona potrzebuje oznak czułości, przytulenia, a mężowi nie można wydawać kilka poleceń naraz (tylko kobieta potrafi robić kilka rzeczy jednocześnie).  Sporo by jeszcze mówić o nie szczędzeniu sobie nawzajem i dzieciom czasu, o uśmiechu na co dzień o poczuciu humoru który rozładowuje napięcia. Miałam to wszystko wykute po rosyjsku na pamięć ale w czasie kiedy miało być to spotkanie po prostu się rozchorowałam. Mam nadzieję, że inni to za nas powiedzą.

I jeszcze jedno. Widziałam wielkie zaangażowanie i troskę ks. Piotra o swoją małą wspólnotę. On nieustannie myśli jakby tu przyciągnąć nowych parafian ( a możliwości, jak pisałam wcześniej, ma bardzo ograniczone). Kiedy więc usłyszał o naszych alpakach zaczął rozważać czy by to się nie sprawdziło tutaj, w Chromtau, zwłaszcza że w Kazachstanie takich zwierząt nie ma.

Niestety, z internetu dowiedział się, że najbliżej można je kupić aż w Moskwie i to kilkakrotnie drożej niż w Polsce. Jestem prawie pewna, że u nas w kraju można by zwierzęta nabyć po zaniżonej cenie. Jednak należałoby zacząć od końca; problemem jest transport – jak je przewieź do Kazachstanu (ksiądz wspominał, że widział raz w okolicach Chromtau ciężarówkę z tablicami z lubelskiego przewożącą konie, tylko nie pamięta czy to było przed wojną). Jakaś szansa jest. Więc wielka prośba – jakby ktoś słyszał, że w tamtą stronę przewożą zwierzęta albo ktoś by chciał odwiedzić Kazachstan (jego zachodnią część, a więc bliżej Polski) i podjąć takie wyzwanie; 2 alpaki nie potrzebują ciężarówki, troszkę większego samochodu niż osobowy. Czasu do namysłu jest dużo – z powodu warunków drogowych; długiej zimy taka podróż byłaby możliwa dopiero w maju

 Jadwiga i Andrzej Wlezieniowie

Tags: No tags

Comments are closed.